• » RiderBlog
  • » zmija
  • » California Superbike School - okiem ministranta
Najnowsze komentarze
oczywisie ze bmw to gufno, i jeszc...
lupa do zdjęcia: Zamyslona Ola Sobotka
oo znam ją
2920 (8)
aktualnie to bardzo "nie" tania za...
Zbycho_Jura do: Każdy motocykl się psuje?
To co wymieniłaś to mi się wydaje ...
Więcej komentarzy
Moje linki

21.09.2012 22:38

California Superbike School - okiem ministranta

Zawsze miałam wiele uwag odnośnie swojej jazdy. Zawsze podchodziłam do niej z pokorą. Zawsze po popełnionym błędzie starałam się odpowiedzieć na pytanie "Z czego on wynikał". Co tak naprawdę dała mi California Superbike School?

Czwartek… cholerna 7 rano. Pomimo porannej kawy oczy wciąż same się zamykają. Przyjeżdżam na Tor Poznań, gdzie już krzątają się ludzie. Jeszcze nie zdążyłam zsiąść z motocykla a już usłyszałam pytanie „Byłaś na odbiorze technicznym odzieży? Motocykl już sprawdzony przez instruktorów?” Zaspanym głosem mówię „nie” a w myślach „na Boga, oni chyba oszaleli”. Kiedy moje ciuchy przechodzą kontrolę, smok jest brany w obroty przez instruktorów. Po powrocie okazuje się, że lusterka zostały odwrócone a licznik zaklejony kawałkiem taśmy. Pomyślałam sobie „będzie wesoło” i udałam się na odprawę.  

Po krótkim omówieniu kto, po co i dlaczego przeszliśmy do samej idei szkolenia. Z urzędu wybito nam z głowy hasło „prędkość”. Tak właściwie to mieliśmy o niej zapomnieć i skoncentrować się na stabilności motocykla. Cel pierwszy: przejechać całą nitkę toru nie używając hamulca. „Przepraszam, że jak?” pomyślałam. Na torze wylądowałam po raz pierwszy i od razu mam zakaz używania hebla?! Przecież on jest niczym koło ratunkowe w momencie kiedy wiesz, że wejdziesz w zakręt ze zbyt dużą prędkością. Oczywiście zbyt dużą  w kontekście własnych umiejętności. O to jednak instruktorom chodziło, diabły wcielone. Płynne stosowanie gazu i właściwe oszacowanie prędkości, koncentracja na tym jak, a nie ile. Szybko okazało się, że trzeba myśleć więcej, jeździć staranniej.

W trakcie jazdy Badger śledzi mnie przez część okrążenia. Ja, wciąż zaspana, wlokę się jak turystka po torze wykrzesując z siebie ostatnie siły, żeby się skoncentrować. Na chwilę budzę się, kiedy Badger mnie wyprzedza i każe jechać za sobą. Teraz on mi pokaże o co chodzi, na co zwrócić uwagę i jak prawidło jechać. Jest nieco łatwiej, ale wciąż dziwnie się czuję nie mogąc (teoretycznie) wcisnąć hebla. Po chwili Badger puszcza mnie przodem. Czas pokazać, co zrozumiałam. Po 20 minutach sesji zjeżdżam do paddocku. Nie ma czasu na siku, pogaduszki, dymka. Czas na rozmowę z instruktorem, aby jeszcze na świeżo omówić wrażenia, tor jazdy i wymienić się spostrzeżeniami. Instruktorzy wymagają bowiem myślenia i zaangażowania ze strony kursantów.

W trakcie jednego z ćwiczeń na torze zostają naklejone na jego nitkę krzyże stanowiące punkt wejścia w zakręt. Wszyscy chichotają pod nosem, że jadąc po torze będziemy się zastanawiać „gdzie jest krzyż”. W kolejnym ćwiczeniu każdy z nas ma za zadanie zacząć się składać wcześniej i nieco później aniżeli uprzednio wyznaczony punkt. To daje nam pogląd na wpływ momentu złożenia w zakręt na na naszą jazdę. Pozwala również znaleźć moment, który nam będzie pasował najbardziej. Następnego dnia dochodzi do tego apeks i punkt wyjścia. Szczerze powiem, że z lekturą dotyczącą techniki jazdy było u mnie na bakier i o apeksie nie miałam zielonego pojęcia. Po treningu na torze mówię do Badgera, że ja na Sławiniaku nie mam swojego apeksu. Słyszę w odpowiedzi, że mam bo on widzi gdzie ja patrzę. Robię to jednak intuicyjnie, a teraz czas zacząć robić to w pełni świadomie.

Kolejne ćwiczenie to szukanie punktów referencyjnych. Jedziesz tam, gdzie prowadzi Ciebie Twój wzrok, więc w razie jakiejś afery w trakcie jazdy dobrze wiedzieć, gdzie trzeba patrzeć, żeby wrócić na właściwy tor jazdy. Dobrze również mieć świadomość tego gdzie np. hamujemy, czyli po prostu analizować, patrzeć przestrzennie i tą przestrzeń sobie w głowie układać.

Te dwa dni na torze były naprawdę bardzo intensywne. Każdy z uczestników miał jednak odpowiednią dawkę motywacji do tego, aby dać z siebie jak najwięcej. Poniekąd wszyscy czuliśmy się jak w szkole, pełna dyscyplina, brak czasu na nudę. Powyżej wymieniłam jedynie przykłady ćwiczeń realizowanych na Californi Superbike School w Poznaniu. Każdy z tego szkolenia wyniósł coś innego dla siebie, bo każdy uczył się wcześniej jeździć inaczej, miał inne nawyki, popełniał po prostu inne błędy.  Dla mnie CSS to miejsce, gdzie nie tylko można podszkolić swoje umiejętności, ale przede wszystkim je zweryfikować. Czy po CSS jeżdżę płynniej, pewniej, szybciej? Być może tak, być może nie. Na pewno jednak jeżdżę bardziej świadomie.

Komentarze : 3
2012-11-23 09:29:07 kubaz

Żmijo, wszystko pięknie, ale zabrakło mi jednego:-) Warto iść do CSS? Wiesz, kasa nie jest mała, a i do Poznania daleko. Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu i nie mogę podjąć decyzji. Z jednej strony chciałbym, żeby ktoś kompetentny powiedział mi jak jeżdżę, a zdrugiej strony mam obawę, że niczego nowego sie nie dowiem.

2012-09-23 22:21:20 senekkorzenna

zawsze miło czyta się to co napisała żmija.

2012-09-23 21:14:35 sniadanie

Jestem zwolennikiem tej idei, tego rozumowania. Coś potrafię, ale chcę wiedzieć więcej. Najlepiej jeszcze, zwłaszcza w motocyklowym świecie, nie nabrać pewności, że wie się już wszystko. Banał, ale chyba nieśmiertelny. W przeciwieństwie do nas. Pozdrawiam.

  • Dodaj komentarz