• » RiderBlog
  • » zmija
  • » Historia małego Reno - jedna z najpiękniejszych historii w moim życiu
Najnowsze komentarze
oczywisie ze bmw to gufno, i jeszc...
lupa do zdjęcia: Zamyslona Ola Sobotka
oo znam ją
2920 (8)
aktualnie to bardzo "nie" tania za...
Zbycho_Jura do: Każdy motocykl się psuje?
To co wymieniłaś to mi się wydaje ...
Więcej komentarzy
Moje linki

11.12.2010 02:52

Historia małego Reno - jedna z najpiękniejszych historii w moim życiu

Dorastałam na Pradze jako jedno z wielu dzieci „z kluczem na szyi”. Szaro bure bloki Grochowa, gdzie mieszkałam, były jednak jednym z najbardziej zielonych osiedli w mojej dzielnicy. Kochałam na swój sposób to miejsce. Miało swój „unikalny” klimat. Oprócz wielu wspaniałych wspomnień, które zapamiętałam z dzieciństwa  Grochów kojarzył mi się także z krainą niespełnionych marzeń i zmarnowanych talentów.  Jednak nie o tym będzie dzisiejsza opowieść.

Jednym z niewielu magicznych miejsc w tamtejszych czasach była świetlica mieszcząca się w zewnętrznej piwnicy mojego bloku.  Dwa malutkie, skromnie urządzone pokoje, były dla dzieci czymś naprawdę wyjątkowym.  To właśnie tam można było zagrać w piłkarzyki, wypożyczyć skakanki, a nawet wrotki spędzając popołudnia w nieco inny sposób, inny niż szwendanie się wśród bloków. Być może teraz, w świecie playstation, IPOD’ów czy Internetu może wydawać się to nieco zabawne, jednak dla mnie jak i innych dzieciaków z okolicznych bloków ta świetlica znaczyła naprawdę bardzo wiele. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to miejsce stanie się początkiem mojej życiowej przygody , która odegra wielką rolę w moim życiu.

Któregoś dnia usłyszeliśmy od Pań prowadzących ową świetlicę, że możemy mieć Sponsorów. Nie wiedząc, co to słowo właściwie oznacza poszliśmy po poradę do dorosłych, czyli do naszych rodziców. Jak się później okazało, wystarczyło jedno nasze zdjęcie, aby jakaś dobra dusza, gdzieś tam, po drugiej stronie oceanu dofinansowywała nasze marzenia. W ten oto sposób ja otrzymałam Dee - sponsorkę z USA, moja siostra rodzinę z Richmond w USA, a przyjaciółka z góry sponsora z Japonii. Niektóre dzieci, a w tym i ja, miały to niezwykłe szczęście, że oprócz drobnych funduszy, a czasem nawet większych, otrzymywały listy od swoich „zagranicznych rodziców”. Listy od Dee zawsze wywoływały u mnie entuzjazm. Gdy tylko usłyszałam, że przyszedł list, na mojej twarzy pojawiał się uśmiech od ucha do ucha. A listy szły długo... Czasami czekałam na nie nawet po kilka miesięcy. Było jednak warto.

Ponieważ na inicjatywy społeczne w naszym Państwie coraz częściej brakowało pieniędzy, z czasem świetlicę zamknięto i nie było po niej śladu. Było nam strasznie przykro, bo świadomość spędzenia czasu w świetlicy była kuszącą alternatywą dla zabawy wśród szarych bloków. Jedyne, co po niej pozostało, to kontakt z naszymi sponsorami.  Od tamtej pory utrzymywaliśmy go dzięki szkole podstawowej, która tłumaczyła nasze dziecięce bazgroły na zupełnie niezrozumiały w owym czasie język angielski. Znajomość z Dee przerodziła się w wielką sympatię. Zaczęłam otrzymywać listy od Brooke (córki Dee) i wkrótce stała się „moją siostrą” z dalekiego kraju. Z czasem dowiedziałam się, że ćwiczy balet, że ma pieski, że Dee urządziła jej urodzinowe piżama party. Każdy list zbliżał nas do siebie. Jedyne, co mnie zastanawiało w tej naszej korespondencji to fakt, że z każdej koperty był wycinany ich adres, a niektóre listy były cenzurowane. Tak, cenzurowane! Nie mogłam napisać, że moja babcia ma domek, a właściwie jednopokojowe, zbite z desek pomieszczenie nad pięknym jeziorem. Za każde przysłane dodatkowo pieniądze musiałam opisać co kupiłam, chociaż niekiedy nawet nie zdążyłam tego zrobić. To jednak nie pieniądze miały w tym wszystkim największą wartość...

Dorastałam... Kolejne lata sprawiały, że coraz bardziej martwiłam się o brak adresu na kopercie, ale moje wątpliwości rozmywał kolejny list i wiadomości od mojej przybranej rodziny. Cieszyłam się z opowieści o szarych wiewiórkach i Święcie Dziękczynienia. Świadomość, że ktoś, gdzieś tam z dalekiego kraju jest mi tak bliski dodawała mi mobilizacji w moich działaniach. Zawsze myślałam, czy moja Mam ta tutaj i ta z Ameryki, której opiszę to w liście, będą dumne z moich poczynań. Listy przydawały się również w złych chwilach, kiedy to traktowałam je jako odskocznię od szarej rzeczywistości. Jakiś inny Świat, do którego kluczem są nasze słowa spisane na kartkach papieru. Tylko mój Świat.. Cieszyłam się z niego każdego dnia.

Nie chciałabym powiedzieć, że życie na Grochowie było złe, bo bez wątpienia miało swój urok. Z pewnością nie można było zarzuć mu tego, że było bezpłciowe i pomimo, że już tam nie mieszkam parę ładnych lat, to cholernie tęsknię za tym miejscem. Miało ono bowiem swój unikalny klimat. Tak samo jak w życiu każdego człowieka mieszkającego gdziekolwiek indziej na świecie i tam był czas na śmiech i radość. Wbrew pozorom, które kreował wszechobecny alkohol i narkotyki, byliśmy na swój sposób szczęśliwymi dzieciakami. Znaliśmy milion sposobów, aby miło spędzić swój wolny czas. Bawiliśmy się w krowę, policjantów i złodziei , czy podchody, które urozmaicały nam szkolne popołudnia. Moja Mama natomiast zatroszczyła się o to, żeby przekazać mi odpowiednie wartości i to właśnie jej zawdzięczam wrażliwość, którą wbrew pozorom udało mi się zachować po dziś dzień. Pomimo, że nie miałam ojca dorastałam w szczęśliwej i kochającej rodzinie bowiem moja Mama starała się z całych sił, aby zapewnić mi i mojej siostrze jak najlepsze warunki. Po prostu chciała, żebyśmy miały normalne dzieciństwo.

Czas mijał i przyszedł ten moment, kiedy trzeba było opuścić podstawówkę. Czas, kiedy to Dee i Brooke miały wyruszyć ze mną w dalszy etap mojego życia. Nie przypuszczając, że po raz kolejny w moim życiu ktoś podetnie mi skrzydła i z impetem uderzę o ziemię, udałam się do osoby odpowiedzialnej za przekazywanie listów z Fundacji. Prosząc o adres do nich byłam nieomalże pewna, że po chwili zostanie mi on wydany. Zamiast tego dowiedziałam się jednak, że… Dee i Brooke nie wyruszą ze mną w dalszą podróż. Pamiętam tamten dzień lekko przez mgłę. Usłyszałam, że wraz z podstawówką odbierają nam sponsorów i już nie ja, tylko jakieś inne dziecko otrzyma moją rodzinę. Nie wiedziałam co mam zrobić, uwierzcie nie wiedziałam, czy mam płakać, czy odejść. Stojąc tak zdezorientowana przez chwilę odwróciłam się na pięcie i.. dalej właściwie to już sama nie pamiętam co się działo. Byłam przygnębiona. Kompletnie nie mogłam uwierzyć, że tak oto, w ten sposób, moja Amerykańska Mama i Siostra odchodzą w zapomnienie. Nie mogłam zrozumieć i nie pogodziłam się z tą myślą. Wtedy jednak byłam całkowicie bezradna.

Lata mijały a ja z luką w sercu szłam przez życie uzupełniając ją wspomnieniami i odkurzając co jakiś czas listy skrzętnie ukryte w pudełeczku. W ten sposób przez całe liceum Dee i Brooke były ze mną. Przygnębiał mnie jedynie fakt, ze nie wiedziałam co się z nimi dzieje ani co u nich słychać. Zastanawiałam się czy pamiętają mnie jeszcze.. a może.. rzeczywiście mają już inne dziecko a ja do niczego nie jestem już im potrzebna.

Po liceum podjęłam swoją pierwszą wymarzoną, pełnoetatową pracę. Wtedy po raz pierwszy musiałam się oswoić z Internetem, który wydawał się wielkim, nieokiełznanym morzem. W pewnym momencie naszła mnie myśl, że może gdzieś tam, na tym wielkim morzu znajdę wyspę, na której będzie również Dee i Brooke. Chwilę później nasunęło się pytanie „Jak tego dokonać?”. Przygoda zaczęła się na nowo.

Któregoś dnia, kiedy wróciłam do domu odkopałam wszystkie koperty z mojego pudełka i zaczęłam zbierać kolejne skrawki papieru, na których ostały się jakimś cudem pewne dane. Dokuczliwa na co dzień sentymentalność tym razem okazała się zbawieniem. W swoim życiu zazwyczaj chomikuje bowiem wszystko, co jest z związane z moimi wspomnieniami. Tym bardziej takimi, które mają dla mnie istotną wartość. W taki oto sposób z danych na kopertach udało mi się odczytać Imię i nazwisko Dee, pierwszy człon nazwy ulicy oraz miasto. Między wierszami wyczytałam także stan, w jakim niegdyś mieszkały. Spisałam to wszystko na kartce i włożyłam do portfela, aby następnego dnia rozpocząć poszukiwania. Nie wiedziałam, czy  te informacje wystarczą, żeby je odnaleźć i czy dalej mieszkają w tym samym mieście. Nie miałam jednak nic do stracenia. Wyszłam z założenia, że „dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Zastanawiałam się tylko od czego właściwie zacząć. Otworzyłam więc wyszukiwarkę i zaczęłam szukać wszystkiego co nosiło nazwę Reno, a w szczególności lokalnych gazet czy posterunków policji. Napisałam do jednego z redaktorów lokalnej gazety (jak ja żałuję, że nie zapamiętałam ani nazwy gazety ani jego imienia i nazwiska) a także do lokalnej policji, opisując całą historię. Moją prośbą było rzecz jasna podanie pełnego adresu do mojej Amerykańskiej rodziny.

Całą noc zastanawiałam się czy ktoś zechce odpisać, czy ktoś pomoże, czy odzyskam ten kontakt. W głębi ducha cholernie mocno w to wierzyłam. Kiedy następnego dnia sprawdzając pocztę zobaczyłam zagraniczny adres moje serce zaczęło bić szybciej. Niepewnie otworzyłam wiadomość... Był tam najwspanialszy prezent jaki mogłam dostać: pełny adres do Dee i Brooke. Odłożyłam emocje na bok i zabrałam się do pracy. Czułam się jakbym wygrała w totolotka, więc uwierzcie mi, że opanować radość, która mi w duszy grała nie było łatwo.

Po pracy zaczęłam pisać list, który następnego dnia wysłałam pocztą. Podałam w nim swój adres e-mail... i tak codzienny odbiór wiadomości był jak modlitwa. Czekałam, czekałam i zastanawiałam się co będzie gdy... otrzymam wiadomość zwrotną. Któregoś dnia pijąc kawę wreszcie nadeszła upragniona wiadomość.. 13 listopada 2003 roku Dee odpisała. Okazało się, że moja rodzina starała się mnie odnaleźć, że nie chciano im podać moich danych, że .... dalej potoczyła się lawina maili. Kamień spadł mi serca i znowu ten uśmiech z dzieciństwa pojawił się na mojej twarzy. Nie obeszło się bez powiadomienia mojej rodziny, najbliższych znajomych, którym ciężko było uwierzyć, że jednak mi się udało. Ja sama z resztą czułam się jak we śnie. Sen jednak z czasem zamienił się w rzeczywistość i 11 sierpnia 2006 wyjechałam do USA na spotkanie z moją Amerykańską rodziną. Moje skrzydła odrosły. Nie obeszło się bez łez szczęścia, uścisków i nieustających rozmów. Czas spędzony z nimi należał do jednego z największych prezentów jaki otrzymałam od życia. Odnalazłam kawałek siebie, ukryty gdzieś tam za oceanem i mogłam być już spokojna. Teraz co roku staram się z całych sił, aby się z nimi spotkać i spędzić chociaż kilka dni. Jak przywykłam mawiać „Nie mam Taty, ale mam dwie Mamy i dwie siostry”. Dzięki nim moje życie nabrało jeszcze większych barw. Od podróży do Stanów rozpoczęły się także moje wszystkie eskapady w nieznane po całym świecie. Utwierdziłam się także w moim przekonaniu, że nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te niewarte zachodu.

Opowiadam Wam tą skróconą historię (wszak można by napisać książkę) abyście uwierzyli w to, że naprawdę chcąc czegoś z całego serca i starając się z całych sił, można urzeczywistnić swoje marzenia. Tego Wam wszystkim właśnie życzę.

Na koniec mojej opowieści chciałabym dodać także, że owa Fundacja istnieje po dziś dzień i działa w wielu krajach na świecie. Przez wzgląd na różne, negatywne wydarzenia, niestety nie działa już w Polsce. Podaję więc link do jej oficjalnej strony bo być może również ktoś z Was chciałby przygarnąć małego kropka i odmienić jego życie. Pamiętajcie tylko o jednym... wbrew pozorom to nie pieniądze a listy odmieniają tak naprawdę życie tych dzieciaków. 

Zobacz również:
To, co jest wszystkim

Ps. Link do fotografii ręcznie zrobionego album z pierwszego spotkania z moją rodziną w USA

Komentarze : 23
2011-01-11 22:08:27 syd

ooo pięknie ... widze ze sie tu pozmienialo .... :) troche ci do poznania żmijasta brakuje :D szkoda że jest trochę zimno ... bo właśnie tam się jutro wybieram i będzie trzeba zrobić to puszką:/

2011-01-01 21:19:28 Żmija

"Miałaś pijacką rodzinę, gdzie na jedzenie brakowało?" - NIE
"Czy było ci wstyd iść do szkoły bo miałaś brudne dresy?" - NIE

"przestań robić z siebie poznańskiego rapera, który mówi, że nie ma kasy lansując się landkruzerem. kompleksy dziecko masz i chcesz się dowartościować!" - czy według Ciebie tak właśnie robię? nie oceniaj mnie jeżeli mnie nie znasz, a jeżeli robisz to na podstawie jednego wpisu to gratuluję podejścia do ludzi i do życia..

2011-01-01 21:12:48 ja i ja

"gdzie mieszkałam, były jednak jednym z najbardziej zielonych osiedli w mojej dzielnicy" , "Wbrew pozorom, które kreował wszechobecny alkohol i narkotyki, byliśmy na swój sposób szczęśliwymi dzieciakami" i "moja Amerykańska Mama i Siostra" dziecko, ty jesteś chodzący kompleks! 90% z nas wychowało się w takim otoczeniu! taka jest Polska! miałaś pijacką rodzinę, gdzie na jedzenie brakowało? czy było ci wstyd iść do szkoły bo miałaś brudne dresy? to jest blok i to jest blokowisko! nie zielone osiedle i zielone z usa, przestań robić z siebie poznańskiego rapera, który mówi, że nie ma kasy lansując się landkruzerem. kompleksy dziecko masz i chcesz się dowartościować!

2010-12-31 18:55:02 Żmija

Dziecko widziało prawdziwe blokowisko. Aby jednak nikogo więcej ów określenie nie raziło w oczy zamieniłam je po prostu na blok.

2010-12-31 18:04:18 ja i ja

czy ty kiedyś dziecko widziałaś prawdziwe blokowisko?

2010-12-30 23:10:37 creez

super, przeżyłem coś bardzo podobnego. Niesamowite jest uczucie kiedy dochodzi do spotkania po latach znajomości korespondencyjnej. Super wpis!

2010-12-24 23:58:11 Żmija

Dzięki Krzysztof :) Żeby tylko Ci się czasem nie przejadło. Przy okazji nadchodzącego Nowego Roku życzę Tobie udanego wyjazdu do Tunezji. Jak już wspomniałam przy wpisie "Jak pokochałam Saharę" - "Tunezja to przepiękny kraj, pełen kolorów, zapachów, smaków ... Aby jednak móc go bliżej poznać trzeba tylko uciec jak najdalej od miejscowości turystycznych, w których ten wyraz coraz bardziej zaczyna zakłócać wdzierająca się tam wraz z tłumem turystów komercja. Po prostu trzeba znaleźć swoją drogę, tak samo jak kot, który chodzi własnymi ścieżkami." Życzę naprawdę udanego wypadu. Ciekawa jestem Twoich osobistych wrażeń i spostrzeżeń z tej wyprawy.

2010-12-19 21:20:49 Krzysztof

wyglądasz na bardzo młodą osobę ale czasy dzieciństwa o których piszesz są dokładnie takimi jakie ja pamiętam - a podejrzewam że jestem o woele starszy od Ciebie. Historia niesamowita, cudowna a wręcz magiczna. To pierwszy Twój blog który przeczytałem, z motocyklowego powodu głównie, ale zaraz zabieram sie do nastepnego. Może je wydrukuje i zabiore do Tunezji w styczniu - na motocyklu oczywiście. Pozdro. Krzysztof

2010-12-19 02:26:35 adu

Ale niesamowita historia!!! Czytałam z zapartym tchem!!! :)

2010-12-17 22:29:30 Żmija

To ja dziękuję Wam za to, że jesteście i mogę tą opowieść przekazać dalej :)

2010-12-17 16:13:49 sha2502

dziękuje :)

2010-12-16 20:07:56 sha2502

Kurde szczerze wzruszyłam się, klimatyczny wpis. :)

2010-12-15 13:48:38 strunka

Dziękuję za ten wpis. Pozdrawiam :)

2010-12-14 00:39:32 Juno

Świetny tekst :) Jakby nie patrzeć, ujmę to osiedle i jego klimat - każdy tak ma. Jak to tytuł o.s.t.r.ego mówi - to pozostaje we krwi :)

2010-12-13 05:40:09 templar

Hmmm... wiedziałem, że łaczy nas nie tylko Praga i miłość do motocykli :) W moim przypadku jednak określenie "dziecko z kluczem na szyi" miało o wiele mocniejszy wydźwięk, ale o tym kiedyś... Zaraz świta zatem kładę się spać, dobranoc ;)

2010-12-11 22:59:33 222

róża która wyrosła z betonu. ładne pzdr 222

2010-12-11 20:44:27 Żmija

Jeżeli o książce mowa mam jeszcze za dużo marzeń do spełnienia, miejsc do odkrycia i zobaczenia, żeby zabrać się za nią już teraz. Być może, kiedy będę bujać się z moją siwą czupryną na drewnianym fotelu na werandzie mojego małego domku, przyjdzie czas, aby przelać na papier wszystkie moje życiowe doświadczenia. Nie wiem tylko czy wtedy owa książka nie będzie zbyt długa... :)

Dziękuję za wszystkie ciepłe komentarze :)

2010-12-11 18:55:35 speedfighter636-Rizla

Od takiej prostej rzeczy zaczęła się cała twoja historia, podróże, odkrywanie świata ;)
Coś pięknego. Może książka to nie taki zły pomysł ?

2010-12-11 14:00:52 Ania

Wzruszyłam się totalnie czytając Twój wpis. Marzenia się spełniają trzeba tylko uparcie dążyć do celu. W ten sposób na moim warszawskim blokowisku zamieszkał dziś mój najpiękniejszy na świecie niebieski endurak :) Pozdrawiam :)

2010-12-11 13:14:47 Grzes

Przepiekna historia. Moznaby z tego napisac ksiazke albo nakrecic film:)Gdybys nie skladowala starych listow, mozliwe, ze odszukanie Dee nie byloby takie "proste". Pzdr Madzia

2010-12-11 09:58:05 snr

Wpis dobry i fajnie się go czyta :)

P.S. Teraz już wiem skąd cię znam :P Byłaś na kilku filmikach od idzi11 ;) Pozdrawiam

2010-12-11 09:52:17 Lukasz

Czasem czytając pewne wpisy i komentarze facetów, zastanawiam się czy piszą je faceci z jajami czy bez :P Jeszcze brakuje, żeby jakiś facet napisał, że to było słodkie...

A wpis super. Bardzo fajna historia. Bardzo miło się czyta, i szczerze mówiąc zazdroszczę.

2010-12-11 09:35:06 Michaliński

Piękny, wzruszający wpis! Nic dodać, nic ująć. Myślę, że każdy, gdzieś tam w głębi siebie też ma jakieś wspomnienia z dzieciństwa i niespełnione marzenia, które być może kiedyś się spełnią? Masz rację, chcieć i wierzyć oraz dążyć do celu, a na pewno się spełni! PS. Dzięki za ten wpis, jakoś tak milej mi teraz. ;) Pozdrawiam! ;)

  • Dodaj komentarz