
28.07.2011 09:58
Motocyklowa majówka w Beskidach - powrót do Żmiącej
Mój wzrok przykuł w szczególności zielony placek
pod Kielcami, przez który przebiegała trasa 752. Tym oto
sposobem od Radomia zboczyłam nieco z głównej drogi i
pognałam w Beskidy bocznymi ścieżkami. Z każdym kolejnym
przydrożnym słupkiem, który mijałam, swoimi myślami byłam
coraz dalej od codziennych obowiązków. Mogłam zacząć
cieszyć się wyłącznie jazdą i przemykającymi przed szybką kasku
widokami. Sunąc pośród lasów i małych
miejscowości osioł pożerał kolejne kilometry. Mogłoby się
wydawać, że kolejny trip do małopolski będzie przebiegał
pod znakiem słonecznej aury jednak gdzieś od Buska zaczęło lać.
Wkrótce deszcz zamienił się w grad i spadające z nieba
kuleczki dosyć dotkliwie uderzały o moje ubranie. Przy tak
słonecznej pogodzie było to
jednak
dla mnie bez znaczenia. Jechaliśmy z osłem przed siebie.
Kiedy wjechałam już na trasę na Nowy Sącz moim oczom ukazały się znajome widoki. Te same zamki nieśmiało wyglądały zza drzew, te same jeziora leniwie wygrzewały się w zachodzie słońca. Tuż przy Jeziorze Rożnowskim zatrzymałam na chwilę motocykl, aby nacieszyć się ostatnimi promieniami, które znikały gdzieś za górami. Od przemiłego Pana, który wdał się ze mną w rozmowę na parkingu usłyszałam, że osioł to Ścigacz, bo przecież tak opisuje go naklejka i na pewno jest bardzo stary, bo taki brudny jakiś. Uprzejmy dziadek przypisał mu nawet prędkość strusia pędziwiatra, a kiedy powiedziałam, że maksymalna prędkość tej torpedy to zaledwie 170 km/h odczułam pewną nutkę rozczarowania w jego „Ach tak..” .
Chata na Wzgórzu
Do Żmiącej prowadził gładki asfalt, po bokach którego wyrosły piękne, kwitnące sady. Jedynie pod
chatę „U Gazdy”, znajdującą się na wzgórzu,
prowadziła ubłocona ścieżka. Kiedy wgramoliliśmy się tam z osłem,
mogłam odetchnąć z ulgą. Wreszcie przyszedł czas, aby zrzucić
bagaże… W przyległej stadninie koni krzątali się
gospodarze obiektu. Dokładnie Ci sami, których zastałam w
Żmiącej ubiegłej jesieni. Po podróży marzyłam
jedynie o gorącej kąpieli i sytej kolacji, która
odkleiłaby wreszcie mój brzuch od pleców. Na moje
pytanie „Czy będzie kolacja?” Pani
„Zosia” odpowiedziała ze swoją wrodzoną szczerością
„Tylko przyjechała i już
chce jeść.
No to jak, bigos może być?” „No pewnie!”
odrzekłam bez wahania. Poszłyśmy do kuchni… Kiedy
mój brzuch zaczął przypominać arbuza przyszedł czas na
odpoczynek. Od gospodarzy obiektu dowiedziałam się, że
podupadająca chatka na zboczu wzgórza, w której
waliła się podłoga, a nocą słychać było buszujące w drewnie
korniki, niebawem miała zostać zrównana z ziemią. Kiedy
leżałam tak na łóżku ze wzorkiem wlepionym w sufit
zaczęłam zastanawiać się „Gdzie ja do cholery będę teraz
nocować?”. Zasnęłam.
Małe jest piękne
Po ekstremalnej niedzieli, którą spędziłam na stunt ustawce w Grzybowie, przyszedł
wreszcie czas na leniwe szwendactwo po Beskidach. W
poniedziałkowy poranek zerwałam się punktualnie o ósmej i
jeszcze lekko senna poczłapałam na śniadanie. Po misce
płatków z mlekiem i kanapce, Pani Zosia zaproponowała
parówki. Jako, że nie przywykłam napychać się z samego
rana niczym chomik, zaprotestowałam i z uśmiechem podziękowałam.
Chwilę później przede mną pojawił się talerz z dwiema
parówkami i dorzuconym gratis komentarzem „Nie chcę
słyszeć, że Pani nie zje. Musi mieć Pani siłę na trzymanie tego
motoru”. No dobrze, pomyślałam, nie będę odstawiać
szopki. Dopijając parzoną kawę spoglądałam na hasające nieopodal
konie. Czas naglił… W oddali czekał już na mnie pierwszy
przystanek w Laskowej.
Na zielonym podjeździe zaparkowany był biały bus, który
dosyć skutecznie zasłaniał front i utrudniał zrobienie chociaż
jednego przyzwoitego zdjęcia. Nie zdążyłam się zorientować, kiedy
siwy Pan krzyczał do mnie z daleka „Ja Pani to auto
przestawię. Pani poczeka. Zdjęcia będą lepsze.” Jak się
okazało w krótkim czasie był to pełnoprawny właściciel
małego dworku. Historię jego miał chyba w najmniejszym paluszku i
byłby skłonny opowiedzieć mi ją w całości, gdyby nie mój
życiowy niedoczas. Na zaproszenie do środka nie mogłam jednak
odmówić, dzięki
czemu już po chwili podziwiłam obficie usiany w religijne motywy
sufit, który jest najcenniejszym jego elementem.
Niestety, jak traktuje umowa gentlemańska pomiędzy włodarzem a
miastem nie można go fotografować. Niemniej jednak już samo
zderzenie z dosyć specyficznym zapachem, który rozgościł
się w poszczególnych izdebkach wypełnionych różnymi
starociami sprawiał, że można było się przenieść w czasie. Tuż
przy wyjściu przesympatyczny gospodarz zatrzymał mnie
mówiąc „A Pani nie ma zdjęcia, Pani da aparat, to ja
zrobię”. Chwilę później z lustrzanki wydobył się
dźwięk serii zdjęć i Pan krzyknął z oddali „O.. Chyba się
zrobiło. Pani zobaczy, żeby było dobrze”. Na pożegnanie
wyposażono nas jeszcze z osłem we wszelkiej maści mapy. Począwszy
od „Szlaku architektury drewnianej”,
„Zamków małopolski” na
„Małopolskim Szlaku Wód Mineralnych”
skończywszy. Jak powiedział zarządca „Te mapy są lepsze, bo
dokładniejsze i trudniej się zgubić”. Zapakowałam je zatem
do kufra, podziękowałam za gościnę i ruszyłam w drogę.
Pan tu nie stał, czyli historia młyna, którego nie było
Kolejnym przystankiem miała być mała miejscowość Podłopień
położona niedaleko Tymbarku. Nie wiedzieć czemu pokusiłam się o
obejrzenie fabryki napojów, które zawsze kryją pod
swoim wieczkiem jakiś kreatywny tekst, który przywykłam
nazywać „poradami wujka Tymbarka”. Po dojechaniu na
miejsce zobaczyłam szare budynki, w zasadzie niczym nie
różniące się z zewnątrz od fabryki ołówków
czy też zderzaków. Nie wiem, czego właściwie się
spodziewałam, ale w myślach malowała mi się kolorowa fabryka
otoczona pięknymi drzewami i bramą wjazdową, za którą
kryją się ustawione rzędem cudnie wyglądające ciężarówki.
Chyba i tym razem poniosła mnie moja, niekiedy dziecięca,
fantazja podsycana
zapewne magią
i siłą reklamy. Skoro wyobrażenia o fabryce z bajki pękły
niczym bańka mydlana, postanowiłam ruszyć dalej w drogę. Jeszcze
ubiegłej jesieni wyczytałam w jednym z przewodników, że w
Podłopieniu znajduje się stary młyn. Już nawet nie pamiętam co
mnie skłoniło do tego, aby wciągnąć go na listę miejsc,
które chcę zobaczyć. Tak czy inaczej miałam plan. Kiedy
dojechałam „na miejsce” nigdzie nie mogłam znaleźć
wskazówki gdzie ów młyn może się znajdować.
Ostatnią deską ratunku zdawali się być mieszkańcy. Chodziłam tak
od chałupy do chałupy i pytałam, gdzie jest młyn, bo przecież nie
mógł wsiąknąć ot tak jak kamfora. Za poradą ostatnich
napotkanych gospodarzy zboczyłam nieco z trasy i tuż za
malutkim mostkiem zjechałam na szutrową dróżkę, obok
której płynęła rzeka. Mogłoby się wydawać, że jeżeli
rzeczywiście gdzieś ma stać ten cholerny młyn, to właśnie tam.
Tam jednak również go nie było. Po chwili postoju nad
rzeką postanowiłam ruszyć dalej w kierunku Nowego Sącza. Szukanie
młyna zajęło nam stanowczo za dużo czasu i tymczasowo podniosło
stan mojej irytacji do n-tej potęgi. Nawet na co dzień spokojny
GS zaczął się niecierpliwić tą jazdą wkoło komina.
Teleport do przeszłości
Okolice Starego Sącza, Piwnicznej Zdrój i Krynicy Górskiej to przede wszystkim sporo wspomnień z
mojego dzieciństwa. W każdym z tych miejsc postanowiłam zatem
przystanąć chociażby na momencik, aby odkurzyć swoją pamięć. W
trakcie krótkiego postoju pod basztą w Nowym Sączu
znalazłam chwilę, aby poinformować bliskich, że wciąż żyję i
miewam się znakomicie. Pomimo, że moja Mama w pełni akceptuje
moją pasję do motocykli i pogodziła się z faktem, że jest ona
nieuleczalna, moje samotne podróże w nieznane doprowadzają
ją do szału. Zazwyczaj bowiem mottem przewodnim tych eskapad (za
które niekiedy mocno pokutuję) jest „przecież jakoś
to będzie”. Dobrze, że w dzisiejszych
czasach istnieją telefony komórkowe i od czasu do
czasu mogę ją nieco uspokoić. Czas naglił, a kiedy moje ucho
przybrało kolor purpury ruszyliśmy dalej.
W Starym Sączu zatrzymaliśmy się z osłem w restauracji o
swojsko brzmiącej nazwie „Marysieńka”. Pomimo
wietrznego popołudnia rozgościłam się na tarasie z widokiem na
urokliwy rynek, na którym po handlarzach nie było już
praktycznie śladu. Popijając kawę i spoglądając co jakiś czas na
stojącego w oddali osła czułam się po prostu szczęśliwa. Każda
podróż w te nieco dalsze nieznane dodaje mi skrzydeł i
ładuje życiowe baterie do pełna. Każda z tych podróży pozwala
mi odciąć się od wszystkiego i przez chwilę żyć w zupełnie innej
rzeczywistości. Gorzej bywa z powrotami i zejściem na ziemię. O
tym ostatnim nie miałam jednak ochoty myśleć, a przynajmniej
jeszcze nie w tamtym momencie. Po wciągnięciu zupy i drugiego
dania leniwie stoczyłam się po schodach. Dobrze, że GS ma wygodną
kanapę i obiad w trakcie drogi do Piwnicznej miał szansę się jako
tako ułożyć. Kiedy osioł pożerał kolejne kilometry, ja łapczywie
pożerałam wzrokiem otaczające mnie widoki. Na kilka
kilometrów przed Piwniczną naprzeciwko mnie pojawiły się
dwie offroadówki obładowane bagażami. Przez ułamek sekundy
wydawało mi się, że ten widok jest jakby mi znajomy, jednak
finalnie machnęliśmy
sobie ręką
i każdy pojechał w swoją stronę. Po krótkim przystanku nad
spienionym Popradem przyszedł czas, aby odwiedzić Krynicę
Górską, która chyba najdokładniej zapisała się w
moich dziecięcych wspomnieniach. Miejsce to kojarzyło mi się
przede wszystkim z pijalnią wód, przed którą stał
nieco osiwiały dziadek z długą brodą. W swoich dłoniach trzymał
ledwo zipiący akordeon, a tuż obok zielonej czapki na jego
ramieniu siedziała mała, figlarna małpka. Oczywiście po owym
Panie śladu już nie było, ale za to wody było tam pod dostatkiem.
Udałam się zatem prosto do wodopoju porzucając GSa tuż przy
zatłoczonym głównym deptaku. W międzyczasie, kiedy ja
raczyłam się Janem, mój telefon zaczął dosyć
natarczywie przypominać mi o nieodczytanych sms-ach. Jak
się wkrótce okazało mój wzrok nie zawiódł i
napotkani na drodze motocykliści okazali się być znajomymi,
którzy wracali ze Słowacji. Z racji nadchodzącego
zmierzchu umówiliśmy się na spotkanie na dzień następny w
trakcie naszych powrotów do domu. Po krótkim
spacerze wśród zgiełku ludzi postanowiłam wracać do
Żmiącej, gdzie w przeciwieństwie do „wakacyjnych
miejscowości” panowała święta cisza i spokój. W
podróżach motocyklem cenię sobie możliwość bycia sam na
sam ze sobą. Komercyjne miejsca nadają się na krótkie
pit-stopy, jednak na dłuższą metę zaczynają mnie najzwyczajniej w
świecie męczyć.
Uwaga: Osuwiska skalne!
Jak to w moim przypadku bywa nie obyło się bez pomylenia trasy powrotnej. W Nowym Sączu zamiast
skręcić na Kraków i pojechać trasą 75 skręciłam na trasę
976 na Zakliczym. Po kilku kilometrach moim oczom ukazała się
dosyć kręta droga, prowadząca z drugiej strony Jeziora
Rożnowskiego. Już po kilku pierwszych kilometrach nie żałowałam
jednak swojej pomyłki. Nawet spóźnienie na kolację
do Pani Zosi zdawało się zbyt słabym argumentem aby
zawrócić. Trasa, która ukazała się moim oczom,
pomimo kiepskiej nawierzchni, była po prostu piękna. Wyłaniające
się pośród zielonych gór malowniczo położone
jezioro, zakręty i jazda pośród drzew sprawiła, że na
mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
Pokonując kolejne winkle,
a
także koleiny, których na tej drodze nie brakuje nagle
przed jednym z nich ukazał się znak „osuwiska
skalne”, a tuż za nim znak ograniczenia prędkości do 20-tu
km/h. Pomimo wielu ograniczeń prędkości w naszym kraju, to akurat
jest raczej rzadko spotykane na trasie, więc automatycznie
odjęłam gaz i zwolniłam. Wkrótce okazało się, że połowy
zakrętu nie ma i zostało jedynie wąskie zwężenie, gdzie zgodnie z
panującą zasadą w mniejszych miejscowościach kto pierwszy ten
lepszy. Kilka, a może kilkanaście kilometrów
później sytuacja się powtórzyła tyle tylko, że tym
razem asfalt z winkla gdzieś zniknął, a cały zakręt wyłożono
drobnymi kamyczkami. Nie wiem
czy motocykle o nieco innym zawieszeniu śpiewały by tym
samym głosem co osioł, ale on zdawał się być w siódmym
niebie. Przez całą tą przygodę do chaty w Żmiącej dotarliśmy 30
minut po kolacji. Skruchę postarałam wyrazić spuszczoną głową i
ukradkiem wemknąć się do kuchni. „O jest
Pani…” usłyszałam z jednej z izdebek.
Wyczuwając humorystyczny podtekst w wypowiedzi Pani Zosi
odpowiedziałam jednym tchem „Przepraszam za
spóźnienie, aczkolwiek pomyliłam trasy, a kiedy już
pojechałam tą trasą na Zakliczym, to jakoś ciężko było
zawrócić bo widoki same kusiły żebym jechała dalej,
później zapaliła się rezerwa, więc myślałam, że nie
dojadę, no ale jednak
dojechałam, a że Pani
jeszcze tutaj jest to znaczy, że chyba nie jest
najgorzej…”. Na twarzy Pani Zosi pojawił się
uśmiech, a chwilę później padły słowa „No jakby tak
Pani do ósmej nie było to bym zamknęła kuchnię, a tak nie
ma problemu”. Kolację w ramach rekompensaty postanowiłam
zjeść w ekspresowym tempie zabierając dwie kanapki i herbatę na
wynos i mówiąc „To ja już sobie pójdę, co by
Pani dłużej nie zatrzymywać” udałam się w kierunku mojego
pokoju. Wieczór spędziłam na ganku wpatrując się w niebo i
słuchając nocnych odgłosów wsi.
Zima w lecie, czyli mroźny powrót do domu
Kiedy wyjeżdżałam ze Żmiącej wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że pesymistyczna prognoza
pogody niestety sprawdzi się w praktyce. Póki jednak nie
lało, postanowiłam dalej cieszyć się jazdą i ruszyłam do Warszawy
nieco bardziej malowniczą drogą przez Sandomierz. W Dąbrowie
Tarnowskiej spotkałam się z minionymi na trasie do Piwnicznej
znajomymi, którzy swoimi offrodówkami postanowili
zdobyć przygraniczne poligony. Czapki z głów Panowie, bo
ja z moim GSem to jestem przy Waszych tripach miejskim
ministrantem. Po krótkiej pogawędce obok nieczynnej
cukierni każdy z nas ruszył w swoją drogę. Żegnając się
zastanawialiśmy się, czy w trakcie trasy powrotnej dopadnie nas
śnieg, o którym coraz częściej wspominały prognozy.
Jak mówi polskie przysłowie „Co się odwlecze
to nie uciecze” i tuż za Opatowem stanęła przede mną ściana
deszczu, a temperatura spadła sporo poniżej 10 stopni. W połowie
drogi uśmiech zaczął schodzić z mojej twarzy, a przed samą
Warszawą miałam ochotę zatrzymać się gdzieś, gdzie będzie ciepło
i sucho. Aby zmusić moje ciało do jeszcze odrobiny wysiłku
mówiłam sama do siebie „Jeszcze chwila i będziesz w
wannie, w domu, gdzie stoi Twoje łóżko. Dasz radę”.
Dałam. Ściągając nasiąknięte wodą ciuchy motocyklowe i trzęsąc
się jak galareta wskoczyłam do wanny. Zamieniając się powoli w
pomarszczoną pomarańczę już z uśmiechem na twarzy mogłam
wspominać kolejną z podróży, jaką udało się zrealizować w
tym sezonie. Podróży, która po raz kolejny
utwierdziła mnie w przekonaniu, że czasami warto się zgubić (nie
bez powodu mój GPS od dawien dawna pasie się u mojej Mamy
w samochodzie). Podróży, dzięki której mam kolejne
wspomnienia, do których będę mogła wracać zimową porą.
Podróży, w trakcie której poznałam wielu
sympatycznych ludzi, a w końcu podróży, która
chociaż na chwilę pozwoliła mi się oderwać od codziennej
rzeczywistości.
Dalsze losy osła (o ile ktoś w ogóle dotrwał do tego momentu bowiem nie jestem przekonana, czy tym razem nie przegięłam z długością wpisu): Od tego czasu na liczniku GSa pokazało się przeszło 13 000 km. Odwiedziliśmy wspólnie polskie morze, góry, miasta i pojechaliśmy w podróż do Austrii i Niemiec. Z racji życiowego niedoczasu kolejne opowieści dziwnej treści pojawiać się będą jednak stopniowo. W końcu dopóki trwa jeszcze sezon trzeba z niego jak najwięcej korzystać!
Komentarze
: 15
Pisać to będziesz w "międzysezonie" ;-)
A teraz póki jeszcze jest jako taka pogoda korzystaj z każdej wolnej chwili i śmigaj.
Czym więcej wycieczek odbytych i ciekawych kilometrów pokonanych tym lepiej, ciekawiej, weselej.
Pozdro
Tak sobie czasami myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdybym nie szukała młyna, to zapewne nie dotarłabym nad rzeczkę z malowniczym widokiem na góry. Czasami dobrze jest się zgubić... i pomimo, że niekiedy błądzenie wkoło komina przyprawia o nerwicę zaawansowaną to w ogólnym rozrachunku jest po prostu ciekawiej :D Ps. Do opisania pozostała mi jeszcze wyprawa do Austrii i Niemiec, a także ostatni, ponad 600 kilometrowy, powrót do domu znad morza haha :D Gdyby tylko czasu na pisanie było nieco więcej...
To ja skometuje nie w motocyklowych klimatach.
Mając n-aście lat pomyslałem sobie, że fajnie by było wejść na Rysy. Co pomyślałem, to zrobiłem. Pojechałem do Zakpca, wsiadłem w busik. w schronisku Nad Czarnym zakupiłem butelke Tymbarka (szklaną jeszcze wtedy) i polazłem na góre. A jak już tam byłem i nasycałem się widokiem i okolicznością przyrody, to otworzyłem butelke i na kapslu przeczytałem "Należało ci się".
I wiesz, Tobie po takiej wycieczce i taaaakim opisie, tez się należą.. Graktulacje!
Jak Ty Żmijko będziesz na emeryturze to ja będę straszył po tych wszystkich zamkach, więc już się możesz zacząć bać hehe. Śpij dobrze :)
Michaliński ja jeżdżę dla przyjemności, a zatem ilość kilometrów do docelowego miejsca nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Tak naprawdę to wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ps. Człowiek nic nie musi, człowiek może :D
Creez wsiadasz na moto i jedziesz :D Wczoraj wróciliśmy z GSem znad morza, gdzie nasza trasa powrotna nieoczekiwanie przerodziła się w 650-cio kilometrowy trip :D Oczywiście w moim wypadku nie ograniczają mnie "domowe obowiązki", a zatem i to nieco ułatwia sprawę.
Wilku w deszczu też można jeździć. Jak mawiała to moja babcia "z cukru nie jesteś". Ja korzystam z sezonu jak tylko mogę. Żyjemy w kraju, w którym dosyć często leje, a zatem idzie się przyzwyczaić. Oczywiście, przy deszczowej aurze, trzeba się jednak odpowiednio zaopatrzyć przed wyprawą, ale wciąż można cieszyć się jazdą.
Na początku długość, tego wpisu mnie przeraziła, ale bardzo miło się go czyta, więc wielkość nie ma znaczenia. Dzięki tej historii, głód jazdy został nieco zaspokojony. Niestety ten sezon nie rozpieszcza nas pogodą:-/
Świetna wyprawa. Zastanawiam się, jak organizujesz sobie czas na takie wyjazdy? Chyba też muszę tego spróbować, a ten wpis motywuje. Pozdrowionka.
"Nie wiem czy motocykle o nieco innym zawieszeniu śpiewały by tym samym głosem co osioł, ale on zdawał się być w siódmym niebie."
Śpiewają, śpiewają... ;) Nie tak dawno temu (jakieś 2-3tyg) pokonywałem trasę dookoła J. Rożnowskiego, dokładnie tymi samymi drogami, o których piszesz i nawet Diablica była szczęśliwa na tych winklach z kiepską nawierzchnią ale za to z pięknymi widokami. (w dodatku obładowana pasażerką) ale było extra. ;)
Lubię Twoje wpisy, są fajne, jednakże nasuwa mi się myśl, że mam nad Tobą przewagę, gdyż ja te widoczki mam prawie na codzień, a Ty musisz się zapuszczać na dalekie eskapady, aby je zobaczyć. :P Nie mniej jednak i tak zazdroszczę Tobie tych wycieczek. Ty masz jeszcze dokąd uciekać, aby odpocząć... Co mają zrobić Ci, którzy już mieszkają w tych miejscach?
Pozdrawiam! ;)
Ania dokładnie jest tak jak mówisz. Takowe zabezpieczenie zostało wprowadzone dla niezalogowanych użytkowników bowiem zaczął pojawiać się spam w komentarzach.
Przechodzeń. Tak, przyznaję, motocykle nie zostały zaparkowane właściwie. Niemniej jednak nie zauważyłam, aby w trakcie naszego krótkiego postoju sprawiłyby komukolwiek problem. Jeżeli by tak było zostałyby one przestawione i uprzedzając ew. pytania nie, nie parkuję tak na co dzień.
Brawo, 3 motocykle zaparkowane na chodniku uniemożliwiają przejście. Brawa za inteligencję!
Żmija, rusz mózgownicą jak coś robisz...
Jestem niezalogowana więc może tylko ja muszę wpisywać kody(ciąg liter bądź cyfr które są zniekształcone, podwojone dla utrudnienia sprawy) żeby dodać komentarz- chyba po to, żeby nie było niepotrzebnego spamu.
"Rany jak mi dobrze, rany jak miło
I bawi mnie co robię i to kim jestem i kim byłem" :) Ania jakie obrazki masz na myśli?
Templar w naszym kraju zamków nie brakuje. Póki co jednak ich zwiedzanie zostawiam sobie na emeryturę ;)
Grzesiekdt, Kraków znalazł się na trasie, ale poprzedniej eskapady w Beskidy. Również pozdrawiam :)
Po obejrzeniu zdjęć zastanawiam się czy może trasa przebiegała przez Kraków.
Oczywiście pozdrowienia z Dąbrowy T.
Świetne opisy- czytałam chętniej niż opisy przyrody Mickiewicza! Trzymasz poziom.
a to piosenka na dziś:
http://www.youtube.com/watch?v=so3rnRc_xkM
Pozdrawiam i życzę owocnego i przyjemnego korzystania z sezonu! :-)
btw- czy nie uważacie, że kody z obrazków są za trudne nawet dla trzeźwego człowieka?!
Archiwum
- kwiecień 2014
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- czerwiec 2012
- kwiecień 2012
- luty 2012
- grudzień 2011
- wrzesień 2011
- lipiec 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (76)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)