Najnowsze komentarze
oczywisie ze bmw to gufno, i jeszc...
lupa do zdjęcia: Zamyslona Ola Sobotka
oo znam ją
2920 (8)
aktualnie to bardzo "nie" tania za...
Zbycho_Jura do: Każdy motocykl się psuje?
To co wymieniłaś to mi się wydaje ...
Więcej komentarzy
Moje linki

29.04.2010 13:58

Jak pokochałam Saharę

Od kiedy pamiętam zawsze marzyłam o tym, aby poznawać świat.

Kiedy byłam małą dziewczynką rozmyślałam o tym jak wygląda życie innych dzieci. Co jedzą, w co się ubierają, w co się bawią i przede wszystkim jak wyglądają. Zastanawiałam się czy mają takie same domy jak my w Polsce, takie same chodniki, te same zwierzęta. Dzięki listom, które dostawałam ze Stanów od mojej przyszywanej rodziny wiedziałam, że gdzieś tam istnieje zupełnie inna rzeczywistość, nieco bardziej kolorowa od tej panującej wówczas w Polsce, a przynajmniej na moim osiedlu. Chciałam tam pojechać.


Przez długi, długi czas, jakiekolwiek wyjazdy były poza moim zasięgiem. Musiało upłynąć sporo wody w Wiśle zanim zaczęłam realizować swoje marzenia o dalekich podróżach w nieznane. Kiedy wyruszyłam w swoją pierwszą podróż później nie potrafiłam już przestać i tak właściwie jest po dzień dzisiejszy. Są okresy, w których można by rzec, że żyję dosłownie na walizkach. Wszystkie moje eskapady ciężko byłoby upchnąć w jednym wpisie zatem mam taką skrytą nadzieję, że prędzej czy później znajdę czas, aby opowiedzieć Wam o wszystkich miejscach, do których udało mi się dotrzeć, które udało mi się poznać i które zapadły w mojej pamięci. Postanowiłam zacząć jednak od opowieści o Saharze, bowiem jak dotąd to właśnie podróż przez pustynię odcisnęła najmocniejszy ślad w mojej pamięci. 

Niespodziewany telefon 

Wyjazd do Tunezji spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba. Siedziałam w biurze tworząc plan budżetowy na nadchodzący sezon motocyklowy. Zakopana po uszy w tabelkach i tworzonych koncepcjach marketingowych żyłam w nieco innej rzeczywistości. W pewnym momencie moje skupienie przerwał niespodziewany telefon, który wygrzebałam spod stosu dokumentów zalegających na moim biurku. W słuchawce usłyszałam:

- Siedzisz?
- Siedzę
- No to słuchaj uważnie… Jedziesz z nami za trzy tygodnie na Saharę
- Czyś Ty zwariował?
- Mówię serio. Jest wyprawa, pakuj walizki, załatwiaj wizę, szczepionki i jedziemy.

W taki oto sposób wszystko się zaczęło. Jednak jak to już w moim życiu bywa nic nie może obejść się bez komplikacji. Na dzień przed planowanym wyjazdem pojechałam odebrać wizy dla naszej grupy. W przeciwieństwie do wyjazdów do Tunezji organizowanych przez biura turystyczne jadąc tam na własną rękę trzeba ją bowiem posiadać. Wkrótce okazało się, że a i owszem, wizy dla naszej grupy oczekują na odbiór, ale odpowiedź na mój wniosek wizowy jeszcze nie przyszła. Wyjazd do Tunezji stanął na chwilę pod wielkim znakiem zapytania. Tuż po wyjściu z Ambasady wykręciłam numer do znajomego i zadałam jakże kluczowe pytanie „Co teraz zrobimy?”.  Ostatnią deską ratunku mogło się okazać wyrobienie wizy na miejscu jednak w przypadku czarnego scenariusza, jaki również zakładaliśmy, prosto z Tunisu zostałabym odprawiona z kwitkiem do Polski. Pomyślałam jednak „raz się żyje, najwyżej mnie cofną” i dnia następnego byłam w drodze na naszą wyprawę przez Saharę. Będąc już w porcie we Włoszech zadzwoniłam do polskiej placówki dyplomatycznej, żeby zapytać co mogło być powodem nie przyznania mi wizy i co najlepiej w takiej sytuacji zrobić. Na koniec naszej rozmowy konsul powiedział jedynie „Pani Magdo, najlepiej będzie jak Pani poczeka kilka dni aż sprawa się wyjaśni”. Kiedy powiedziałam iż w zasadzie wsiadam na prom rozmówca odpowiedział „To nie jest mądry pomysł”. Na tą chwilę jednak nie było żadnego innego. Popłynęliśmy…

Chwila niepewności

Po dobiciu do portu w Tunisie udaliśmy się bezpośrednio do Panów celników, którzy po wymianie kilku przeszywających spojrzeń zgodzili się na odpłatne wydanie mi wizy. Jednym słowem byłam uratowana! Po kilkunastu minutach przeznaczonych na formalności i wymianę monet byliśmy gotowi do drogi. Naszym pierwszym przystankiem miała być miejscowość o nazwie Tataouine oddalona od Tunisu o około 500 km.  W trakcie dojazdu do naszego miejsca noclegu postanowiliśmy skosztować po raz pierwszy tunezyjskiej kuchni i zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpie. Razem z baraniną na małym grillu grzała się woda na herbatę. Wraz z jedzeniem podano nam również Hariszę i Meszuę, w której maczaliśmy bułki w oczekiwaniu na mięso. Pomimo, że za kolację zapłaciliśmy jak za zboże zapach oraz smak wieczornej kolacji złagodził nieco nasze wyrzuty sumienia i z pełnymi brzuchami mogliśmy dalej ruszyć w drogę. Po każdym posiłku mieliśmy zwyczaj picia Amolu, aby na wszelki wypadek odkazić nasze żołądki. Droga minęła niepostrzeżenie. Do Tatouine dojechaliśmy wraz z całą ekipą późnym wieczorem aby już dnia następnego odwiedzić okoliczne targowisko i ruszyć dalej w drogę.

Kolory Tunezji

Już pierwszego dnia, będąc na lokalnym targowisku , zobaczyłam piękną ceramikę, która od razu przykuła mój wzrok. Wszechobecne kolory niebieski, pomarańczowy, czerwony, zielony, brązowy czy biały zdobiły naczynia i kafelki okolicznych domostw. Słysząc nasze rozmowy lokalni handlarze starali się nas zachęcić do zakupów na ich straganach nawołując „Polaki”, „Jezus Maria’. Targowanie się na bazarach to rzecz powszednia. Często cena towaru może zejść nawet do 50% bowiem ceny w miejscowościach typowo turystycznych są oczywiście wywindowane w kosmos. W Tataouine zaopatrzyłyśmy się jedynie z Kalą w dwie wściekło pomarańczowe chusty do uplecenia turbanów chroniących nas przed słońcem. Po południu, przy mocnej herbacie ustawionej na małym blaszanym stoliczku, obserwowaliśmy z boku tłoczne ulice odbiegające od tego małego centrum handlu. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy z powrotem do hotelu, zahaczając jeszcze o pobliską piekarnię, aby na jakiś czas opuścić miejski zgiełk i udać się w kierunku piaszczystych pagórków. Punkty orientacyjne na naszej mapie podróży w drodze do oazy Ksar Ghilane prowadziły kolejno przez Remadę –Bir Amir – Kamour. To właśnie ta część podróży zapadła mi najmocniej w pamięci. To właśnie tutaj odniosłam wrażenie, że…

Czas staje w miejscu

Życie na pustyni toczy się w zupełnie innym tempie. Porównując go z warszawskim zgiełkiem można powiedzieć, że czas praktycznie staje w miejscu. Nagle okazuje się bowiem, że priorytetem staje się znalezienie odpowiedniego miejsca do rozbicia obozowiska przed zmierzchem czy wyszukanie skrawka, który można by było nazwać tymczasową toaletą. Nie korzysta się z telefonu, komputera bo nie tyle, że nie ma na to czasu, ale człowiek nie odczuwa tam nawet takiej potrzeby. Po godzinie 18-stej, gdy słońce ustępuje gwiazdom rozsianym po ciemnym niebie, temperatura zaczyna gwałtownie spadać do zera. Niebo na Saharze jest oszołamiające, tak czyste, a gwiazdy przez to bardzo wyraziste i jasne, że ma się ochotę po nie sięgnąć ręką. Noc na Saharze to także głucha cisza, która co wieczór otaczała nas zewsząd. W ramach zajęć integracyjnych staraliśmy się jednak ową ciszę skutecznie zagłuszyć „domówkami w namiotach”. Z latarkami na głowie, niczym górnicy, rozlewaliśmy sobie „gorące” trunki i wymienialiśmy wrażenia z pierwszych dni naszej podróży. To był również czas, aby lepiej się poznać ponieważ skład naszej ekipy stanowiło aż czternaście osób, które w większości przypadków nie znały się wcześniej. Nic więc dziwnego, że taka wyprawa chociażby pod względem społecznym  stanowiła nie małe wyzwanie.  Cisza…

Piach, piach i jeszcze raz piach

Wydmy na Saharze są piękne… po prostu piękne.  Dzikość, a przez to czysta naturalność tego miejsca zapiera dech w piersiach. To widok, na który nie można przygotować naszych oczu. Nie są w stanie zobrazować go również żadne fotografie czy filmy, od których Internet pęka w szwach.  Stojąc tam, dotykając piasku, czując atmosferę tego miejsca, dopiero wtedy można powiedzieć, że widziało się pustynię.  Piach, jak można się łatwo domyśleć, był wszędzie. W spodniach, butach, skarpetach, majtkach, włosach, uszach  a nawet zębach. Kiedy po raz pierwszy zakopaliśmy nasz samochód cieszyliśmy się jak dzieci. „Ahoj przygodo” myśleliśmy sobie. Ściągnęliśmy łopaty, sandtracki i zakasaliśmy rękawy do pracy. Było nam jednak nieco mniej do śmiechu, kiedy jadąc dwa dni później w trakcie burzy piaskowej zakopaliśmy samochód na jednej z wydm, aby po jego odkopaniu za pięć minut zrobić to ponownie. Wykopywanie auta zajęło nam sporo czasu a ziarnisty piasek targany przez wiatr wdarł się we wszelkie możliwe miejsca.  Jak słusznie powiedział mój znajomy: „Piasku z Sahary się nie pozbędziesz”. Po roku od naszej podróży z moich butów trekkingowych wysypała się garść piachu wprost na podłogę w moim pokoju. Wtedy też wspomniałam ciepło o tych słowach a wspomnienia z podróży jakby po raz kolejny odżyły.

Dzieci pustyni

Coś, co w trakcie wjazdu na pustynną przestrzeń utkwiło mi w pamięci to bez wątpienia obraz dzieci zarówno tych, które dosłownie brały się z nikąd na pustynnym szlaku jak i tych bawiących się w malutkich miejscowościach ją poprzedzających. Za każdym razem dzieci reagowały inaczej. Niektóre potrafiły rzucić kamieniem w nasz samochód, inne biegły za samochodem machając ręką z uśmiechem od ucha do ucha, inne zaś stawały tuż obok nas przypatrując się bacznie temu, co robimy bądź starały się za wszelką cenę zwrócić naszą uwagę. W każdym bądź razie z ich oczu można było wyczytać wszystko.  Nie trzeba było znać języka aby je zrozumieć. Podróżując w głąb pustyni nie przestawały nas zadziwiać. Kiedy koledzy zakopali samochód na jednej z wydm  po raz kolejny zaczęła się nasza przygoda z wykopywaniem samochodu, tym razem nie naszego. Stanowiliśmy jednak zespół, który pomimo, że nie zawsze się dogadywał był gotowy sobie pomóc. Dookoła nie było najmniejszego śladu żywej duszy, zupełnie nic po horyzont, całkiem jak na pustyni.  Przejęci wykopywaniem samochodu nie zauważyliśmy, że tuż obok nas przystanął sobie ni stąd ni z owąd chłopiec. Stał w swetrze, długich spodniach i z dziurawym butem przez który wystawał goły palec patrzył na nas ze zdziwieniem. Nie wiemy jak długo nas obserwował, ale nie odezwał się ani słowem. Stał i patrzył wielkimi czarnymi oczami, które wyrażały niezrozumienie sytuacji bynajmniej jakbyśmy przylecieli z kosmosu. Z jego perspektywy byłabym w stanie to zrozumieć. Życie na pustyni jest proste, co jednak nie oznacza, że bardziej ubogie od naszego. Czasami wydawało mi się nawet, że ta prostota czyni je piękniejszym. Zaczęło mnie nurtować pytanie  czy łatwiej żyje się w miejscu oddalonym od cywilizacji i szeroko pojętego konsumpcjonizmu , czy też w metropoliach, w których prawie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Gdzie tak naprawdę łatwiej jest  żyć…

W cieniu oazy Ksar Ghilian

Wraz z kolejnymi etapami podróży byliśmy coraz bliżej cywilizacji, do której wcale nie miałam ochoty powracać. Pobyt na Saharze był krótki, dużo za krótki i czułam spory niedosyt obcowania z piaszczystymi wydmami, gwiazdami i niewidzialnymi robakami, które udeptywały co noc ścieżki dookoła naszych namiotów. Codziennie rano zastanawialiśmy się jakie stworzenia mogły je zostawić i czy aby przypadkiem nie weszły w nasze buty. Oaza Ksar Ghilian, gdzie można było znaleźć prysznice, kupić Coca-Colę czy też wielokorową biżuterię przypominała o nieuchronnym końcu naszej podróży. Po przecinających oazę ścieżkach niekiedy przemykali dumni jeźdźcy dosiadający przepięknych koni o lśniącej maści. Każdy ciekawski i żądny przejazdu po pustyni mógł dosiąść tych lśniących rumaków i pogalopować w kierunku zachodzącego słońca, oczywiście za odpowiednią opłatą.  Mała osada skryta pod palmami kryła w swoim cieniu pola namiotowe, na których postanowiliśmy przekoczować jeden dzień, aby nazajutrz powiedzieć sobie do widzenia, fajnie było, ale bez zachwytu.

Douz – Gabes – Sfax - Sousse – Tunis, czyli nieunikniony powrót do domu

Kolejne miejscowości, w których przyszło nam przenocować były jak kwarantanna przed powrotem do kraju. Taka bardzo subtelna forma sprowadzenia nas na ziemię. Przejazd ulicami miast nieco nas zadziwił bowiem wydawało się, że ich mieszkańcy mają swojego rodzaju dziwny respekt do terenowych samochodów. Często odnosiłam wrażenie, że ludzie witają nas jak podróżników, którzy dopiero co stoczyli ciężką batalię z pustynią.  Ja jednak uważałam, że lawirowanie samochodem między wielkimi kamulcami na pustymi, które o mały włos nie skończyło się dla nas dachowaniem w jednej chwil, burza piaskowa, wykopywanie auta z piachu, spędzenie kilku nocy pod namiotami bez bieżącej wody nie upoważniało nas jeszcze do samozwańczego określania się mianem podróżnika. Bliżej było nam już chyba do turystów. W trakcie eskapady po tych miastach mieliśmy kolejną możliwość odwiedzenia lokalnych targowisk , restauracji czy też nocnych klubów,  w których postanowiliśmy spożywać skumulowane pokłady energii, których nie musieliśmy już przeznaczać na wykopywanie aut spod sterty piasku (a szkoda).  Smak, zapach, widoki i atmosfera to chyba dla mnie najważniejsze elementy podróży. W trakcie powrotu do domu przez te tunezyjskie miasta zapadł mi między innymi w pamięci smak wina w restauracji w Sfax’ie, uroczy sklepik z wiklinowymi motocyklami w Sousse, świńskie żujki z targowiska czy też uliczki pełne wyrobników obrabiających materiały od drewna po metal.  Tunezja to przepiękny kraj, pełen kolorów, zapachów, smaków … Aby jednak móc go bliżej poznać trzeba tylko uciec jak najdalej od miejscowości turystycznych, w których ten wyraz coraz bardziej zaczyna zakłócać wdzierająca się tam wraz z tłumem turystów komercja. Po prostu trzeba znaleźć swoją drogę, tak samo jak kot, który chodzi własnymi ścieżkami. My również staraliśmy się poznać ją na swój sposób. Jednak wszystko dobre, co szybko się kończy i po tych kilku dniach trzeba było powrócić do portu, zapakować sprzęt na prom i ruszyć w  stronę domu z nowym bagażem doświadczeń, a co najważniejsze cennych wspomnień. To właśnie dzięki nim można  przenosić się do miejsc  z kolejnych podróży i na chwilę pozwolić odżyć emocjom z nimi związanych.  Podróże to taki bilet wielokrotnego użytku, za który płaci się tylko raz (o ile oczywiście nie zapragniemy tam powrócić ponownie). Prawie każda z nich odciska swój ślad w naszym sercu i sprawia, że życie jest pełne barw.  Dla mnie podróż na Saharę oprócz obcowania z Tunezją pozwoliła mi spojrzeć na moje, zazwyczaj prowadzone na bardzo wysokich obrotach, życie z nieco innej perspektywy. Być może to właśnie sprawiło, że na swój sposób pokochałam Saharę...

Ps. Dziękuję moim towarzyszom podróży za niezapomniane chwile i piękne wspomnienia.

Kilka dodatkowych zdjeć z podróży (wciąż większa część zalega na dysku mojego komputera) można znaleźć kilkając w poniższe linki:

Tunezja zza obiektywu

W drodze, czyli Tunezja zza kierownicy

- Album podróże, czyli mały, turystyczny kalejdoskop 

 

Komentarze : 12
2011-01-24 23:40:56 templar

Bardzo fajny tekst, jesteś normalnie w turbanie urodzona, szczęściara :)

2010-05-04 20:56:57 grzes

czytajac ten tytul na gg zrozumialem - jak pokochalam shakire:) LOL i w tym momencie mini zawiecha "ło co chłodzi?!":)

2010-05-04 13:25:40 kronos34

Bardzo ciekawa relacja, czyta się z wielką przyjemnością !!!

2010-05-02 17:19:37 Żmija

Dzięki Kaz za zauważenie merytorycznej strony tego wpisu :) Jak już wspomniałam mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się tutaj kolejny opis moich przygód. Zacznę chyba od opowieści o Wybrzeżach Pacyfiku. Dzięki samotnym porankom na skałkach, o które biły fale oceanu również tej podróży towarzyszyło wiele przemyśleń :) Kilka opowieści o USA już znalazło się na tym blogu tyle, że w nieco innej formie: http://zmija.riderblog.pl/blog,0,p3,s10.html (Z gorącą moccą w ręku, Spotkanie z rene czy też Spacerując po Sierra Point Pkwy). Dla tych, którzy marzą o podróżach w nieznane powiem tyle: "Nie ma rzeczy niemożliwych". Zatem warto, nawet małymi kroczkami, dążyć do spełniania marzeń.

2010-05-01 16:53:54 oserwator

tak, tak, tak, prosimy więcej zdjęć pośladków! :D

2010-04-30 19:16:47 Kaz

posladki... hmmm Ona tutaj ladnie pisze a wy o posladkach...
no nie ma co tu gadac maja racje ! :D to zapewne dzieki jezdzie na motocyklu ;)
zawsze chcialem gdzies sie wybrac na motorze ( co jest po za moim zasiegiem ) ale wylot gdziekolwiek rowniez siedzi mi w glowie a po tym zauwazylem ze niektore miejsca po ktorych bym sie nie spodziewal wygladaja pieknie ! :O
normalnie nakrecasz ! nic tylko odkladac kaske :O
ps. fajny turban :)

2010-04-30 18:49:13 Faelian

Ja równiez popieram w tej kweistii przedmówców, jak róznież pragnę dodać że zazdroszcze Sahary...sam mam plan sie kiedyś tam wybrać;)

2010-04-30 17:46:09 Birol

Popieram Martini Flavour co do pośladków

2010-04-29 20:43:54 Żmija

Kazik dziękuję za komplement aczkolwiek dobrze, że nie widziałeś moich płonących polików. Ania nie mogę obiecać, że będę częściej pisać bo nie cierpię nie dotrzymywać danego słowa, ale z pewnością się postaram. Pozdrawiam :)

2010-04-29 19:42:36 Anna

Dobrze, że się odezwałaś. Zbyt długo milczałaś :) Jak zwykle piękna opowieść. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.

2010-04-29 18:46:39 cbr

zgadzam się w 100 procentach z kolegą od pośladków.
Pozdrawiam, bardzo ładne fotografie.

2010-04-29 16:16:13 Martini Flavour

Żmija, nie wiem dlaczego dopieo teraz to zauważyłem, ale Ty masz zajebiste pośladki :O

  • Dodaj komentarz